Prawdziwe dramaty czasem zdają się być jak opowieści nie z tej ziemi. Pełno w nich zaskakujących zbiegów okoliczności, cierpienia, ale również dziwnych zdarzeń, które połączone w całość dają tragikomiczny obraz. Gdy sklei się je w jedną opowieść i zacznie analizować jeden po drugim, ciągiem, w dużym tempie – trzy do pięciu każdego dnia – naprawdę można się pogubić i stracić pewność co do wyboru właściwej reakcji. Lepiej śmiać się, czy płakać?

Drzwi i zawiasy 

Zima. Za dwa dni sylwester. Odwiedzam z kolegą mieszkanie treningowe dla dziewcząt znajdujących się w kryzysie bezdomności. To takie miejsce, w którym pod okiem opiekuna, mogą stawiać pierwsze kroki na drodze do samodzielności, uczyć się pokonywać bariery wynikające z ich trudnych, życiowych doświadczeń. Do mieszkań trafia młodzież z patologicznych rodzin, mająca za sobą pobyty w placówkach, uzależniona, zdemoralizowana.

Na warszawskim Targówku mieszkają trzy dziewczyny. Najstarsza ma dwadzieścia lat, dwie pozostałe niedawno skończyły osiemnaście. Dwudziestolatka robi wrażenie mało dynamicznej, spowolniałej. Wydaje się, że nie będzie sprawiać większych problemów. Nie dyskutuje, nie upiera się. Proszona by dokładniej sprzątnąć kuchnię czy salon, pomału ale bez mrugnięcia, wykonuje to o co się ją prosi. Dwie młodsze są jak dynamit. Wszędzie ich pełno, uszy puchną od hałasu jaki robią próbując przekrzykiwać się nawzajem. Głowa nie nadąża za znaczeniem wypowiadanych przez nie słów. Zawsze głośno, zawsze dużo, zawsze dwie naraz.

W czasie naszej wizyty dziewczyny częstują herbatą. Mieszkanko jest wysprzątane, pachnące. Wygląda na to, że nareszcie przestały palić w salonie i wyniosły się z papierochami na balkon. Ustalamy zasady spędzania sylwestra. Przypominamy, że w mieszkaniu treningowym obowiązuje trzeźwość. Nie można również zapraszać gości po dwudziestej drugiej. Podkreślamy – w mieszkaniu baletów nie będzie!

– Ale proszę pani, my nie będziemy robić żadnej imprezy! Co pani mówi.

– Nic takiego! W żadnym wypadku, panie Irku! – wykrzykują te młodsze, jedna przez drugą.

Wszystkie trzy wybierają się do miasta. Pewnie obejrzą koncert pod Pałacem Kultury i pokazy fajerwerków, powłóczą się ze znajomymi, a potem grzecznie wrócą do domu.

– Oczywiście pani Ago! Wiemy jakie są zasady! Żadnej imprezy w domu w sylwestra!

– Nie będziemy nic organizować, niech się pan nie martwi panie Irku!

Wychodzimy z kolegą zbudowani, pełni wiary w prawdziwość składanych deklaracji. Życzymy dziewczynom dobrej, ale rozsądnej zabawy i szczęśliwego nowego roku, w którym niebawem się spotkamy.

Zaraz po sylwestrze cisza. Drugiego stycznia od rana urywają się telefony. Dzwoni sąsiadka, która mieszka drzwi w drzwi z naszymi dziewczynami. Dzwoni dzielnicowy. Dzwoni właścicielka, od której wynajmujemy mieszkanie.

– Krew na klatce schodowej? – dopytuję. – Ale pod naszymi drzwiami? Jak to drzwi już nie ma… a… nie da się otworzyć? Zostały wyważone?!

Pędzimy na Targówek jak na złamanie karku. Po drodze próbujemy dzwonić do dziewczyn.  Żadna nie odbiera telefonu.

Po kilkudziesięciu minutach jesteśmy już na dziewiątym piętrze. Od windy do drzwi prowadzi nas smuga krwi, która zamienia się w rozmazaną wielką plamę tuż przed wejściem do mieszkania. Lekko powyginane i powgniatane w paru miejscach drzwi są, jakby roboczo, wsunięte w futrynę. Irek z trudem przekręca klucz. Mocuje się chwilę, by wepchnąć drzwi do środka i wejść do mieszkania. Trzy dni wystarczyły, by z pachnącego, uroczego azylu nastolatek zamieniło się w melinę – zniszczone drzwi, zbite lustro, zerwana umywalka, pełno powypalanych dziur w podłodze. Mnóstwo petów, smród i wszędzie wódka. W kieliszkach, w butelkach w szklankach. Na stole, na półkach, przy każdym łóżku.

Nadal nie możemy się dodzwonić do dziewczyn. Wylewamy alkohol do zlewu, uchylamy okna, żeby trochę przewietrzyć. Pobieżnie ogarniamy pomieszczenia i jedziemy na komisariat.

Dowiadujemy się, że wszyscy uczestnicy „naszej” imprezy zostali zatrzymani. Panowie (oczywiście, że byli też panowie!) są „na dołku”, a jedną dziewczynę zabrano do izby wytrzeźwień. Więcej informacji policjanci nie mogą nam udzielić.

Przez cały czas naszej rozmowie przysłuchuje się chłopak z opatrunkiem na nosie, który siedzi naprzeciwko dyżurki.

– Czy myśli pan, że to są honorowi ludzie? – pyta Irka, bo w pewnych sytuacjach i w pewnych środowiskach niektórych pytań nie kieruje się do kobiet. – Czy jak wycofam zeznania w tej sprawie, odpuszczą mi?

Wychodzimy przed komisariat, by poznać szczegóły wypadków. Chłopak ma na oko jakieś dziewiętnaście lat i od dziecka mieszka na Targówku. Pierwszego stycznia wyszedł z domu wraz z psem. Dostał go w prezencie od kolegi, ale matka nie zgodziła się, żeby go zatrzymał. Chłopak krąży więc po osiedlu i zastanawia się jak znaleźć psu nowego właściciela. Pod sklepem spotyka jedną z naszych młodych i wyszczekanych mieszkanek – K., która tak jak chłopak wychowała się w tej samej dzielnicy. Znają się z widzenia. K. jest wstawiona i z wielką egzaltacją wyraża zachwyty nad pieskiem: „jaki słooooodki, słodziuuutki”, „jaki łaaaaadniuuusi”. Mówi, że naprawdę chętnie wzięłaby go do siebie. Właściciel, który dziś może co najwyżej skazać psa na bezdomność, widzi światełko w tunelu. Chętnie odda czworonoga, ale chce mieć pewność, że będzie miał dobre warunki.

Jadą razem do K., na dziewiąte piętro. Dziewczyna cały czas śmieje się i wdzięczy do pieska, a może trochę do znajomego z dzielnicy. Drzwi od mieszkania otwiera chłopak K., zakochany w niej po uszy, zazdrosny i nietrzeźwy. Widząc swoją dziewczynę w towarzystwie obcego faceta wpada w szał i bez chwili namysłu wali go z tzw. liścia. Zaczynają się szarpać. Z nosa właściciela psa leje się krew. Odpycha zazdrosnego narzeczonego i biegnie w stronę windy, zostawiając za sobą czerwone ślady. Nie ma czasu by zabrać psa. W czasie bójki gubi portfel.

Kilkanaście minut później do drzwi dobija się policja, ale imprezowicze bawią się właśnie w „nikogo nie ma w domu”, bo chłopak K. ma wyrok w zawieszeniu za rozbój. Boi się, że jak policja połączy bójkę z portfelem, a może nawet psem, pójdzie siedzieć.

Przyjeżdża więc straż pożarna i wyważa drzwi. Przyjeżdża też pogotowie weterynaryjne – zabiera psa.

– Czy myśli pan, że to są honorowi ludzie – dopytuje przed komisariatem chłopak z opatrunkiem na nosie.

– Pewnie tak… tylko czy wiedzą co to jest honor?

Trzeciego stycznia po południu bohaterowie niecodziennej imprezy wracają. Pierwsza zjawia się K. Tuż przed naszym przyjazdem udaje się jej zamienić melinę w coś na kształt mieszkania (straty wciąż widać gołym okiem). Dwóch pozostałych dziewczyn nadal nie ma. Podobno nie brały udziału w tej imprezie.

– Może są na jakiejś innej, lepszej, której jeszcze nie popsuła policja? – ironizuję.

Tym razem nikt nie ma ochoty na wspólne picie herbaty. Szacujemy zniszczenia, liczymy straty. Zastanawiamy się jak zabezpieczyć drzwi, bo nie da się ich zamknąć od wewnątrz.

– Dobry wieczór – do środka wchodzi lekko opuchnięty chłopak. Jest zgięty w pół jakby próbował się kłaniać, ale to nie jest ukłon. Chłopak zakrywa kurtką gołe nogi.

– Ja tylko po spodnie – wyjaśnia. Wypuścili go w samych majtkach, bo spodnie – z uwagi na ślady krwi na nich – policja zatrzymała do wyjaśnienia sprawy.

Jeszcze przez kilka miesięcy impreza bije nas po kieszeniach. Kradnie nam czas. To czego się nie da naprawić musimy odkupić, mieszkanie trzeba odmalować, podłoga wymaga cyklinowania. Dziś, parę lat od zdarzenia, wspominamy i śmiejemy się. Dziewczyny przecież dotrzymały słowa. W sylwestra imprezy nie było. Goście przyszli dopiero w Nowy Rok.