Nie będę ściemniać. Nasza praca z młodzieżą jest ciężka. Potrafią podciąć nam skrzydła. Rozczarować. Oszukać. Zranić.

Dziś było najgorzej.

Zaczęło się od tego, że Gosia, która koordynuje projekt mieszkań treningowych postanowiła odwiedzić areszt śledczy na Grochowie. Nigdy nie była w takim miejscu, a przecież pracuje z osobami mającymi to szczególne doświadczenie i tygodnie, miesiące, czasem lata spędzone za kratkami. Chciała zobaczyć jak tam jest. Pomyślała, że jadąc do aresztu zajrzy do mieszkania treningowego. Mieszkanie chłopców znajduje się po drodze.  Pojedzie więc i zobaczy czy ruszyli już do pracy i jak im mięła noc.

Tymczasem Ewa, która pracuje w fundacji łącząc funkcje psychologa i pedagoga postanowiła wspólnie ze mną zajrzeć do hostelu, w którym w ciągu ostatnich dwóch tygodni umieściłyśmy czterech w zasadzie nieznanych nam chłopaków. Przyszli, nie mieli gdzie mieszkać, każdy miał za sobą jakąś trudną i bolesną historię. Dostali miejsce, łóżko, siatkę z jedzeniem i kosmetykami. Dostali szansę. Trzeba sprawdzić czy korzystają z niej w odpowiedni sposób.

Jak wypadły nasze niezapowiedziane wizyty?

Zarówno w pierwszym jak i drugim miejscu drzwi były zamknięte. Gosia, która posiada klucz do mieszkania treningowego, nie mogła się do niego dostać, bo panowie tak je zamknęli, żeby nie dało się otworzyć. Stała pod drzwiami, pukała, dzwoniła… Zza drzwi dobiegało do niej „szuru buru”, szepty, szurania, szemranie. Im dłużej stała pod drzwiami, tym bardziej oddalała się od niej wycieczka do aresztu.

Ja z Ewką przy wsparciu pani sprzątającej pukałyśmy do drzwi pokoju hostelu pracowniczego, zza których nie dochodził żaden dźwięk. Może panowie są już w pracy?

W tym samym czasie Gosia toczyła monolog z drzwiami mieszkania treningowego:

– Jeśli nie otworzycie będę zmuszona wezwać policję! – wykrzyczała wreszcie licząc, że ta informacja zrobi wrażenie na chłopakach.

Tymczasem ja wyszłam na zewnątrz budynku i popchnęłam okno od pokoju hostelowego. Chciałam się upewnić, że po drugiej stronie faktycznie nie ma nikogo. Zajrzałam do środka. Zobaczyłam, smacznie śpiący młodzieńców. Był kwadrans po dziesiątej.

Gosia po kilkudziesięciu minutach bezskutecznego pukania do drzwi, po wielokrotnych próbach dodzwonienia się na któryś z telefonów komórkowych, wezwała policję.

Ewa i ja, przy wsparciu pani pokojowej, weszłyśmy do sześcioosobowego pokoju. W środku znajdywały się trzy piętrowe łóżka. Na jednym, na dolnym materacu spał nasz podopieczny w towarzystwie jakiejś kobiety. Nad nim samotnie chrapał drugi. Kolejny dolny materac zajmował trzeci pan z drugą panią.

Policji udało się dostać do mieszkania treningowego, w końcu ktoś otworzył drzwi. W mieszkaniu nie było ani alkoholu, ani narkotyków. Dlaczego więc chłopcy nie chcieli wpuścić pani Gosi?

W mieszkaniu przebywał chłopak, który kilka dni temu stracił prawo do pobytu w nim. Złamał regulamin, nie podjął pracy, migał się przed obowiązkami, zapraszał na noc swoją dziewczynę, wbrew panującym w mieszkaniu zasadom.

Formalnie mieszkanie opuścił, ale za zgodą (lub wywierając presję na kolegach) nadal w nim nocował. Rzecz jasna, nie nocował sam, ale ze swoją dziewczyną. Ups… przepraszam. To nie jest dziewczyna, to jest narzeczona. Poznali się niedawno, ale zbliżyli się tak bardzo, że postanowili się zaręczyć.

W hostelu wyciągamy alkomat. Rekordzista ma 1,7 promila. Dwóch pozostałych musiało pić bardziej ostrożnie, ale… trzeźwi nie są. Obudzone nagle kobiety, są zaskoczone sytuacją. Nie przewidziały, że na dzień dobry zobaczą dwie inne kobiety z alkomatem. Poznały chłopaków w klubie i myślały, że to pracujący młodzi ludzie, którzy przyjechali do stolicy, bo to w końcu miejsce różnych możliwości.

Panowie w mieszkaniu i panowie w hostelu pakują się i przyjeżdżają do biura. Zaczyna się tłumaczenie i wyjaśnianie sytuacji.

Naprawdę czasem mam takie wrażenie, że nasza młodzież uważa nas za idiotów. Relacjonuje wydarzenia w sposób tak niedorzeczny, że mój dziś dwunastoletni syn, już pięć lat temu wyczułby kłamstwo i manipulację.

Na przykład jeden z panów tłumaczy, że nie słyszał pukania pani Gosi, bo miał słuchawki na uszach, a w telefonie nie wyświetlały się żadne połączenia, ponieważ grał na nim w grę.

Inny zorientował się, że coś się dzieje, gdy nagle zobaczył przed sobą dwóch mundurowych. Pukania do drzwi również nie słyszał.

Nie chcę się jednak pastwić nad naszymi panami. Są bardzo młodzi. Mają od osiemnastu do dwudziestu dwóch lat. Nie mają za sobą fajnych, rodzinnych doświadczeń. Często są uzależnieni. Zwykle większość życia spędzili w placówkach, albo w towarzystwie pijanych, agresywnych dorosłych, którzy zapominali nawet o tym, by dać im jeść.

Tak.

Potrzebują pomocy.

Tak.

Nie wszyscy dorastają do niej po pierwszym spotkaniu ze specjalistą z Fundacji po DRUGIE.

Tak.

Myślą, że są dorośli.

Tymczasem w środku są dziećmi, które powinny nadal kopać piłkę na podwórku, a my wymagamy od nich, żeby podejmowali odpowiedzialne i dojrzałe zachowania. Każemy im iść do pracy, a przy okazji wieczorowo lub zaocznie ogarniać szkołę. Wymagamy, by chodzili na terapię, brali leki przepisane przez psychiatrów, utrzymywali trzeźwość, wreszcie chcemy by wypięli się na kolegę, który nie ma dachu nad głową, bo przenocowanie go jest jednoznaczne z przykrymi konsekwencjami.

Po ich „wpadkach” spotykamy się  z nimi w biurze. Siadają naprzeciwko nas, a my czujemy się jak sędziowie, którymi nie chcemy być. Omawiamy wszystko, rozliczamy, wyciągamy konsekwencje. Mówimy też: „przecież jesteś fajny, przecież potrafisz, możesz…”.

Pieczemy kurczaka i smażymy buraki, żeby dać im coś wartościowego do jedzenia, żeby było jak w domu. Kupujemy bilety na trampoliny, kręgle, karnety na siłownię.

Nie piszę tego tekstu, by kogokolwiek pozbawić wiary w sens tego, co robimy. Ja nie straciłam jej, choć dziś patrząc na panów i słuchając ich opowieści czułam się totalnie zawiedzona i bezradna.

Jednak również dziś popatrzyłam na Paulę, która przyszła do nas prawie trzy lata temu bez grama gotowości do zmiany i pracy nad sobą, a teraz bez drżenia w sercu powierzam jej klucz do naszego biura, w którym znajduje się cały nasz dobytek. Popatrzyłam na Żankę, która dziś obchodziła swoje dziewiętnaste urodziny, a trafiła do nas jako siedemnastolatka i zobaczyłam, że jesteśmy dla niej jak rodzina. Spojrzałam na Idę, która choć nie mieszka już u nas, nadal odnajduje drogę do naszego biura i jest gotowa na rozmowę, nawet jeśli nie zawsze jest ona łatwe. Ucieszyłam się na widok Daniela, który zapytany czy wszystko u niego w porządku, odpowiedział, że może być i zostawił mielone mięso w naszej lodówce. Tam gdzie mieszka nie ma jak go usmażyć. Umówił się na jutro i razem zrobimy kotlety.

Popatrzyłam na tych, którzy z nami wchodzą na tę niełatwą drogę z wysoko postawioną poprzeczką. Chcą skoczyć. Potykają się, przewracają, czasem tracą siły, ale potem próbują znów. Próbują raz jeszcze.