Nie pamiętam dokładnie jak do nas trafił. Nie wiem kto mu podał nasz adres. Pamiętam za to, że jak wszedł do mojego pokoju wydał mi się taki malutki. Kulał i widać było, że chodzenie sprawia mu ból. Miał lekkiego zeza. Chyba był brudny i brzydko pachniał.  Zaczął mówić o sobie i swoim życiu w sposób, który sprawiał, że zaczynałam cierpieć razem z nim. Kiedy wyszedł z domu dziecka miał osiemnaście lat. Stanął za drzwiami placówki bez żadnego planu. Nie wiedział co ma być dalej. Nie mógł wrócić do rodziny. Był jakiś powód. Pewnie alkohol albo przemoc. Tak spotkał się z ulicą. Przez siedem, a może osiem lat doświadczał bezdomności we wszystkich jej postaciach – życie na klatkach, spanie w altanach i na ławkach w parku. Poznał noclegownie i schroniska. Czasem trafiał do mieszkań przypadkowych kumpli. W lepszych momentach, gdy przez jakiś czas udawało mu się utrzymywać pracę, wynajmował sobie pokój. Wciągnęły go narkotyki i alkohol. Brał wszystko byle mieć flow, nie czuć bólu, samotności, czy tak po prostu. Ale czasem walczył i się leczył. Leczył się i walczył nie raz. O uzależnieniu mówił jak doświadczony terapeuta. Miał „bana” we wszystkich placówkach dla bezdomnych w mieście. Tyle razy w nich nawalił. Upił się, urządził awanturę, ukradł.  Nie chcieli go już widzieć. Siedział skulony, niepewny i zasmarkany na krześle. Opowiadał o swojej bezdomności. Nie ma dokąd pójść i nie wie jak mógłby się w tych warunkach odbić od dna. Gorzko płakał. W dodatku cały czas czuł palący ból nogi. Wszystko przez to, że wypadł przez okno. Źle się zrosło, a może nie zrosło. Nie jest ubezpieczony. Nie może się leczyć. Mówił czym jest bezdomność i jak wielu rzeczy człowiek zrobić nie może, gdy jest w kryzysie. Opisywał życie na ławce w parku i przechowywaniu całego dorobku w reklamówce. Gdy mówił to przez łzy, choć przecież nie pierwszy raz przyszedł do nas człowiek żyjący na ulicy z jedną siatką pod pachą, zaczynałam odczuwać tę bezdomność jakby w innym wymiarze, jakby przedostawała się przez moją skórę. Zawsze wiedziałam, że ona bardzo ogranicza. Zmusza człowieka do koncentrowania się jedynie na przetrwaniu. Człowiek bezdomny goni po różnych punktach miasta, które oferują cząstkową pomoc. Tu fyzjer za free, tam prysznic, tam dają ubrania, tam lekarz, tam zupa. Przyjęłam go do mieszkań treningowych, choć jego wcześniejsze dokonania w licznych placówkach pokazywały, że to bardzo ryzykowne. Był u nas trzy dni. Wyrzuciłam go osobiście i do dziś pamiętam te słowa, które z trudem wypowiedziałam: – Pakuj się. Znów ta sama reklamówka. Znów alkohol. Nie umiał inaczej. Może to nie był ten moment? Bolał mnie żołądek. Widziałam jak odchodzi. Pochylony. Kulawy. Wrócił po roku. Chwalił się, że był na kolejnej terapii i że jest wreszcie czysty, że chciałby dostać drugą szansę. Trudno opisać moją radość na jego widok. Nadal kulejący, nadal mały i taki nieforemny. Dostał miejsce w hostelu pracowniczym. Fundacja oferuje taką formę interwencyjnego zakwaterowania przez maksimum trzy miesiące. Po tym czasie mieszkaniec powinien już podjąć pracę i mieć możliwość samodzielnego opłacania kwatery. Pierwszą noc spał jak zabity, a potem zaczął krążyć. Nie wracał, bo zabłądził. Gdy dzwoniłam do niego mówił, że jest w jakichś krzakach, albo że właśnie czeka na pociąg. Często nie odbierał. Ćpał. Próbowaliśmy z nim rozmawiać – nasz terapeuta, psycholog… Wszyscy oferowali wsparcie. W końcu powiedzieliśmy, że musi się spakować. Nie możemy płacić za puste łóżko. Zadeklarowaliśmy pomoc w znalezieniu ośrodka leczenia uzależnień i zdobyciu niezbędnej dokumentacji, ale… zniknął. Dziś mieszka w Niemczech. Nie wiem czy faktycznie tak jest, nie widziałam, nie byłam, ale mam z nim kontakt przez facebook-a i cieszę się, że żyje. Czasem rozmawiamy. Wczoraj zapytałam go czy pamięta nasze pierwsze spotkanie. Powiedziałam, że dzięki temu spotkaniu zaczęłam naprawdę, a może tylko lepiej, rozumieć bezdomność. Zgodził się na to, żebym przytoczyła naszą rozmowę. Ja: Czy Ty pamiętasz może jak przyszedłeś pierwszy raz do nas i miałeś mega kryzys? On: Pamiętam. Ja: I płakałeś, i mówiłeś o tym czym jest bezdomność? On: Tak. Ja: A pamiętasz jak to określiłeś? On: Tak trochę. Ja: Ja pamiętam, że mnie to bardzo poruszyło i żałuję, że nie zapisałam, ale powiedziałeś to tak, że zaczęłam lepiej rozumieć. On: Postaram się sobie przypomnieć. Ja: Teraz masz gdzie mieszkać, może inaczej czujesz… On: Nie. Zawsze tak samo czuję, ale tylko przy niektórych potrafię się otworzyć. Wtedy wiedziałem, że jak panią przekonam, to nie zdechnę, bo słyszałem, że jak pani na kogoś postawi, to nie odpuści. Więc jedynym ratunkiem było zrobić tak, żeby pani poczuła to, co ja. To było szczere i spontaniczne. Ja: Rozwaliłeś mnie. A skąd wiesz, że nie odpuszczę? Przecież Cię wywaliłam. Z bólem serca oczywiście. Dwa razy Cię wywaliłam. Dwa razy bolało i nadal boli. On: No boli mnie tylko to, że tak działa choroba, a ludzie którzy dawali mi serce musieli przez nią cierpieć, ale dało mi to być może największą lekcję życia. Serio. Mówią,  że trzeba dobić swojego syna, a skoro pani Sikora odpuściła, to wiedziałem, że już jest to dno i że albo się odbiję albo… Ale też zrozumiałem jakie to świństwo żerować na czyjejś dobroci. Ech, to tyle. Myślę, że będzie taki dzień, że wpadnę na kawę i opowiem całą prawdę. Teraz to jeszcze zbyt trudne. Przesłałam mu ten tekst. Napisał. On: Nie wiem co powiedzieć. Łzy mam w oczach. Ja: Ja też, nie przejmuj się. On: No, nie wiem co… dziękuję. Właśnie wracam z pracy i miałem trudny dzień. Pół dnia się zastanawiałem co ja z tego mam, że się tak staram. A tu takie coś.