Czasem zastanawiam się ile razy jeszcze zostanę totalnie zbita z tropu przez naszą młodzież.
Wielokrotnie doświadczyłam rozczarowania. Myślałam, że wszystko idzie we właściwym kierunku, aż nagle BUM, odkrywałam prawdę. Wielokrotnie doświadczyłam pozytywnego szoku. Myślałam, że nic z tego nie będzie, aż nagle BUM, odkrywałam, że on jest pracowity, wytrwały, utalentowany.
W obydwu przypadkach robiłam sobie wyrzuty, że mimo coraz dłuższego doświadczenia, nie potrafię dokonać oceny na wstępie. Zlustrować. Przewidzieć.

Generalnie zawsze wyrzucam sobie, że jednak to my – mój zespół i ja czegoś nie zauważyliśmy, coś nam umknęło, poświęciliśmy zbyt mało czasu. Nie pochyliliśmy się wystarczająco.

Niedawno zagościł u nas Pa. Wyglądał schludnie. Wypowiadał się dokładnie tak jak wyglądał – grzecznie, uprzejmie. Cały był akurat.
Stracił możliwość wynajmowania mieszkania. Regularnie płacił, ale właścicielka postanowiła sprzedać. Miał pecha, bo jednocześnie został okradziony i stracił wszystkie zaoszczędzone pieniądze. Został bez grosza przy duszy, chociaż pracował od kilku miesięcy.

Opowiadał, że wychowywali go dziadkowie. Matka zmarła w nieprzyjemnych okolicznościach, ojciec zniknął. Nie było mu łatwo, ale skończył szkoły, zdobył zawód. Czasem miewał depresję. Dokuczała mu samotność. Brakowało mu rodziców, chociaż dziadkowie nie zostawili go bez dobrych wspomnień.

Przyjęliśmy go. Młody, bez kasy, po rodzinie zastępczej. Trzeba pomóc.

Dostał możliwość pobytu w hostelu pracowniczym. (W sytuacjach interwencyjnych w takich hostelach, na wolnym rynku wynajmujemy pokoje dla młodzieży starając się w ten sposób uchronić ją przed doświadczaniem prawdziwej bezdomności).

Plan był prosty – pomieszka chwilę, popracuje, podreperuje budżet i pójdzie na swoje.

Pomyślałyśmy (nasz zespół to przede wszystkim kobiety), że warto mu zapewnić pomoc psychologiczną, bo wydawało się, że przechodzi poważniejszy kryzys.

Ucieszył się.

Zamieszkał w hostelu i… zniknął nam z oczu. Zapominał o umówionych spotkaniach… zapomniał o psychologu. Mówił, że pracuje, że dyżury, że napięta sytuacja zawodowa. Był zajęty.

Po kilku spotkaniach, na których się nie pojawił, zaczęłyśmy odczuwać niepokój. Poprosiłyśmy więc, by przyniósł nam swoją umowę o pracę i dostarczył grafik.
Znów przekładał spotkania. Unikał nas. W końcu powiedział, że go okradli i stracił wszystkie dokumenty.

Wydawało się to zadziwiające, więc gdy w końcu zajrzał do biura powiedziałam:
– Pa., a może to jest tak, że ty jednak nie masz tej pracy? Może słuszne byłoby po prostu o tym poinformować, powiedzieć. Obiecuję, że nie będę krzyczeć, nie będę się denerwować. Jeśli jej nie masz, po prostu powiedz i jutro zaczniemy szukać pracy dla ciebie. Oczywiście, jeśli się mylę i niesłusznie podejrzewam cię o brak pracy i krętactwo, wybacz, ale donieś jutro dokumenty, o które proszę cię od tygodnia i wtedy będę mieć pewność.
Twarz Pa. nie miała żadnego wyrazu.
– Możesz zastanowić się nad odpowiedzią – ciągnęłam temat.
Twarz lekko się poruszyła, bo Pa mrugnął powiekami jakby chciał potwierdzić.
– Czyli rozumiem, że się zastanowisz… nad odpowiedzią…– drążyłam.
– Tak – usłyszałam.
– A czy odpowiedź na to pytanie będzie wymagać od ciebie długiego zastanowienia?
Znów twarz bez wyrazu.
– No, bo wiesz… może dałbyś radę odpowiedzieć od razu i po prostu powiedzieć czy masz tę pracę…
– Mógłbym.
– Zatem skoro możesz – mówiłam wielkimi literami – jaka jest odpowiedź?
– Głupio tak się przyznać, ale nie pracuję. Wstyd mi było to pani powiedzieć.

Nie mam bladego pojęcia jaki był plan Pa. Czy w ogóle zamierzał coś zrobić, by zmienić tę „wstydliwą” rzeczywistość. Może w jego planie było tylko działanie na niby? Opuszczanie ciepłego pokoju w hostelu na parę godzin tak, by nikt się nie domyślił, że jest bezrobotny? Przeczekanie zimy? Przetrwanie jakiejś innej, osobistej zawieruchy?

Nie poznałam odpowiedzi na wiele pytań, ale po tygodniu znaleźliśmy nową pracę dla Pa. Badania, sanepid, formalności. Dobrze się zapowiadało, bo podpisał umowę o pracę. Super. Ruszamy w poniedziałek.

Pa. codziennie wychodzi do pracy. Wraca zmęczony, idzie spać. Czasem przechodzi przez biuro, zjada zupę. Tak jest od poniedziałku do środy.

W czwartek odbieram telefon z firmy, w której się zatrudnił:
– Czy może wie pani co z Pa., bo miał być przedwczoraj, wczoraj, dziś… a nie dotarł.

Dzwonię do Pa. Twardo stoi na stanowisku zapracowanego handlowca branży spożywczej.

W piątek odbieram kolejne telefony od pracodawcy, a Pa. znika z miejsca zakwaterowania. Nie ma go już kolejny dzień.

Dziś udaje mi się wysłać do niego wiadomość. Uprzejmie proszę w niej, by przyszedł na spotkanie do biura.

Odpisuje mi. Nie może. Jest w pracy.

Nie, nie… nie jest to zabawna opowieść o tym jak kotek goni myszkę. To jeden z tych przerażających przykładów, które mogłabym mnożyć opowiadając o młodych ludziach, których spotykam na mojej zawodowej drodze.

Dokąd zmierzają? Jak im pomóc? Co możemy zrobić? Co jeśli są w niebezpieczeństwie? Co jeśli zagrażają samym sobie?

Wielu z nich naprawdę nie ma nikogo…

Jutro znów czekam na Pa.
Nie będę krzyczeć jeśli okaże się, że jednak nie pracuje.
Pojutrze możemy poszukać pracy od nowa…
A może nie pracy, może jakiejś innej pomocy, ale…
Pojutrze też możemy zacząć wszystko…

Chciałabym z nim porozmawiać.