Dagmara ma osiemnaście lat. Właśnie opuściła ośrodek, do którego trafiła za ucieczki z domu dziecka, opuszczanie szkoły, narkotyki. W swoim życiu poznała trzy możliwości przetrwania: placówka (dom dziecka, ośrodek socjoterapeutyczny), ulica (przyklejanie się do starszych, lepiej zorganizowanych na „wolności”), melina (dom rodzinny). Mówi o sobie, że przez matkę urodziła się pijana i naćpana. Jest jak bezpański pies, który z jednej strony chciałby się zbliżyć i dostać miskę jedzenia, a może nawet odrobinę pieszczot, z drugiej zaś boi się podejść, bo mógłby dostać kopa.
Dagmara po placówce trafia do mieszkań treningowych. To takie specjalne miejsce, w którym młodzież w kryzysie bezdomności znajduje swój kąt i krok po kroku może uczyć się żyć odpowiedzialnie i na własną rękę.
Dagmara poznaje zasady obowiązujące mieszkańców. Powtarza je pomału jakby upewniała się, że rozumie:
– No… nie wolno pić, nie wolno ćpać… Gości nie można przyjmować po dwudziestej drugiej… Trzeba informować opiekuna, jeśli się wychodzi wieczorem…
– Ale ty na razie nie wychodzisz nigdzie wieczorem – tłumaczy opiekun mieszkania, który dba nie tylko o to, żeby dziewczęta przestrzegały zasad, ale również o to, żeby rozpoczęły pracę nad zmianą.
– No… ja nie…
– Wracasz do mieszkania do dwudziestej przez najbliższe dwa tygodnie. W ten sposób pokażesz, że zależy ci żeby tu być.
– Oczywiście. Rozumiem, do dwudziestej.
Dagmara nie potrafi poruszać się po mieście. Przejazd z Marszałkowskiej na Powiśle, gdzie mieści się nasze biuro, zajmuje jej godzinę, a to naprawdę rzut beretem. Nie wie też jak zapisać się do lekarza:
– Pani, ja zawsze jak byłam w placówce, to ktoś ze mną szedł i mnie zapisał.
Któregoś dnia spędza w przychodni sześć godzin, po których udaje jej podejść do okienka, ale potem nie wie co ma powiedzieć i nie umawia się na wizytę.
Zamiast do urzędu pracy jedzie do ośrodka pomocy społecznej. Zamiast czekać w mieszkaniu na wywiad z pracownikiem socjalnym, sama do niego jedzie mijając się z nim po drodze.
Po kilku dniach mocowania się z samą sobą wychodzi z mieszkania w środku nocy, a potem tłumaczy, że po prostu wyszła na spacer i nie umiała trafić z powrotem.
Czy rzeczywiście Dagmara jest taka bezradna, czy może jest sprytna i życie nauczyło ją różnych sposobów manipulacji pozwalających wyjść z opresji? Czy zgubiła się na osiedlu, czy może szlajała się ze swoim szemranym towarzystwem po praskich ulicach?
Po „nocnym spacerze” Dagmara dostaje ostrzeżenie. Musi przestrzegać zasad, w przeciwnym razie opuści mieszkanie.
Gdyby tak się stało nie miałaby dokąd pójść.
Przez następne dwa dni dziewczyna stara się nie podpadać. Z trudem załatwia kolejne sprawy. Porusza się po mieście w tempie żółwia, myli kierunki i linie autobusowe. Wydaje się jednak, że coś do niej zaczyna docierać, że jest w stanie przedostawać się na drugą stronę, do świata „normalnych” ludzi.
Dagmara po ostatniej wpadce nadal nie powinna opuszczać mieszkania po dwudziestej, a jest już dziewiąta wieczór i zaczyna robić makijaż, starannie się ubiera i mówi współlokatorkom, że idzie sprzedać koledze mikrofon. (Nie wiemy skąd się wziął mikrofon, ale widziałam go któregoś dnia w mieszkaniu, leżał spakowany w firmowe pudło i czekał na swój moment jak strzelba w sztuce Czechowa.) Nie wraca na noc. Pierwszy telefon odbiera dopiero o czternastej następnego dnia.
– Gdzie jesteś Dagmara?
Po chwili szumów i jęków odpowiada:
– Puławska. Na Puławskiej.
– Za godzinę masz być w biurze. Czekamy na ciebie. Musimy porozmawiać, jeśli chcesz nadal z nami współpracować.
– Dobrze…to ja będę… Pani, już jadę.
Po piętnastu minutach potwierdza, że jest w drodze. Nie pojawia się o umówionej porze. Podczas kolejnej rozmowy jest w samochodzie przed Urzędem ds. Cudzoziemców, który mieści się w innej części miasta.
– To poproś, żeby ten samochód przywiózł cię do biura!
Dagmara w tym dniu zachowuje się wyjątkowo i przemieszcza się z prędkością światła. Kilkanaście minut później jest na Okęciu u koleżanki. Mówi, że jest tam bardzo fajnie i bardzo chciałaby zostać dłużej. Nie przyjeżdża do biura. Pojawia się po dwudziestej drugiej w mieszkaniu treningowym i jakby nic się nie stało idzie pod prysznic. Nie ma ani kasy, ani mikrofonu. Nie rozumie dlaczego musi opuścić mieszkanie.
Takie osoby po ośrodku nie są nauczone samodzielności. W ośrodkach nie uczą gdzie załatwić jakąś sprawe w urzędie albo gdzie iść po pomoc. Najgorsze jest to że takie osoby myślą że wszystko przyjdzie łatwo i wszystko im się należy. Najgorsze jest to że nie potrafią powiedzieć dziękuję. Znam to z własnej autopsji. Pomogłem waszej podopiecznej i usłyszałem dziękuję ale tylko od Pani prezes fundacji ale ta dziewczyna nawet nie potrafiła na stronie fejsbookowej fundacji po drugie napisać dziękuję osobom które jej pomogły. Takie zachowanie powoduje to że nam darczyńcom poprostu nie chce się pomagać takim osobom. Przykre ale prawdziwe.
Szanowny Panie,
Staramy się mówić naszym Podopiecznym, że podziękowania są właściwe, że trzeba tak robić. Proszę jednak pamiętać, że osoby korzystające z pomocy często się wstydzą, często też mają trudności w komunikacji i niskie poczucie własnej wartości. Osobiście jednak wierzę, że nie są niewdzięczne, po prostu dopiero uczą się życia.
W każdym razie – raz jeszcze serdecznie dziękujemy za wsparcie i namawiamy, by się nie zniechęcać. W naszej pracy czasem „zaliczamy porażki”. Mimo to, walczymy dalej, bo wiemy (sprawdziliśmy!), że sukces również jest możliwy.
Ukłony, A.Sikora