Był i jest uzależniony.

Od lat, choć dopiero niedawno odebrał dowód osobisty.

Uzależnienia zna z własnego domu. Tam zobaczył też, że można się z nich wyrwać.

W rozmowie rekrutacyjnej zrobił wrażenie. Odróżniał się. Miał na sobie jasnobrązowy płaszcz i kołnierz postawiony do góry. Był ubrany w koszulę (wyprasowaną!!!). Do tego czapka z daszkiem. „Stylówa” nieprzystająca do tej, którą prezentują inne osoby korzystające z pomocy naszej organizacji.

Mówił ładnie. Znał słowa dziękuję, jestem wdzięczny, poproszę… Może nie zawsze wiedział  (i wie), czy są to tylko słowa, czy kryje się za nimi coś więcej i coś ważniejszego.

Dostał miejsce w mieszkaniu treningowym. (Mieszkanie, które pomaga stanąć na własnych nogach – dach nad głową, wsparcie opiekuna, szansa na rozwój).

Odkąd przyszedł potykał się kilka razy. Siedział naprzeciwko mnie udając, że nie przećpał nocy, a ja widziałam, że ledwo siedział.

Przychodził pijany do fundacji i kładł się wszędzie tam, gdzie można było opuścić głowę… Odwracał się, by nikt z nas nie wyczuł alkoholu.

Mimo to, gdy zaczynaliśmy rozmawiać i odkrywaliśmy jego próby tuszowania potknięć, stawał w prawdzie. Chciał walczyć.

Może chciał być jak jego ojciec, który po licznych upadkach postanowił zwyciężyć z wódką?

Patrzę na niego. Skończył właśnie kolejny odwyk.

Siada przede mną w biurze Fundacji po DRUGIE, w moim pokoju… w koszuli z podniesionym kołnierzem i snuje plany… albo mówi, że coś jest dla niego trudne.

Wierzę, że od paru tygodni utrzymuje trzeźwość. Wiem, że nie chce przegrać życia. Wiem, że chce pokonać własne ograniczenia. Stać się wolnym. Przestać. Nie brać. Nie pić. Być jak ojciec. Zwyciężyć.

Post scriptum 

Napisałam ten tekst na jego prośbę. Potrzebował go na tworzoną przez siebie stronę internetową. Chciał zamieszczać na niej treści, które uchronią innych przed zażywaniem narkotyków. Chciał się dzielić swoją historią i w ten sposób czerpać siły do dalszej walki z nałogiem.

Kilka dni temu zaczepiłam go zza biurka:

– Myślałam o tym, co mówiłeś o sobie niedawno. Powiedziałeś, że dziś nosisz marynarkę i wyglądasz na normalnego gościa. Powiedziałeś, że jeszcze jakiś czas temu chodziłeś w dresach, byłeś łysy, stałeś w bramie i siałeś postrach. Pamiętasz?

– Tak, tak mówiłem – odpowiedział.

– Myślałam o tym co powiedziałeś, o tym jak teraz widzisz siebie i mam poczucie, że na razie ta marynarka jest jeszcze przebraniem. Jeszcze masz dużo do zrobienia, by naprawdę stać się tym nowym człowiekiem. Ciągle jeszcze jesteś na początku drogi.

Obruszył się.

– Polemizowałbym – bronił własnej wizji lepszego siebie. – Jestem czysty, zaczynam na nowo, czuję, że teraz jestem sobą.

Powiedziałam mu o tym przebraniu, bo widziałam, że jego pewność siebie i przekonanie, że stał się kimś lepszym, może okazać się pułapką.

Nie pomyliłam się. Niestety.

Marynarki, które nosił pochodziły z darów i choć mogą dodać sił, włożenie ich to za mało, by stanąć na nogi.

Są takie osoby wśród naszych podopiecznych, które kończą różne terapie, ale potem nie wiedzą jak żyć. Próbują, starają się, ale zawsze coś podcina im skrzydła. Upadają. Za każdym razem staramy się ich przekonywać, że opłaca się zacząć jeszcze raz. Wyciągamy marynarkę, by poczuli się ładniejsi, ale namawiamy, by nie tracili świadomości i pamiętali kim są i kogo tak naprawdę okrywa ładny strój.