Oto historia A.
Wychowywała się w rodzinie dysfunkcyjnej. Matka piła, aż pewnego dnia wpadła pod samochód. Potem była babka, ale ona też piła, choć miała więcej szczęścia i żyje do dziś.
Od dziecka zaliczała placówki. Kolejne szczeble „pomocy dziecku” – dom dziecka, młodzieżowy ośrodek wychowawczy, jeden, drugi, trzeci…
Ktoś powie, bo była niedobra, zdemoralizowana, bo się bratała ze złym towarzystwem.
Może…
Tylko czy miała szansę poznać lepsze towarzystwo? Czy ktoś ją do lepszego zaprosił?
Nie była jeszcze nastolatką, gdy została zgwałcona. Sprawa trafiła do sądu, ale co z tego, skoro niczego nie udowodniono. Mężczyzna, który miał ją skrzywdzić był przyjacielem rodziny – od flaszki, od zabawy…
Nie pamięta szczegółów sprawy. Pamięta tylko, że nikt jej wtedy nie wyjaśnił, że to, co jej zrobiono nie miało prawa się wydarzyć. Nikt nie wytłumaczył, że to nie jej wina. Nikt z nią nie porozmawiał tak naprawdę. Pamięta, że wówczas nie rozumiała tego, co się stało.
Przechodziła z rąk do rąk. Z miejsca do miejsca. Najpierw chodziło o to, żeby A. była bezpieczna, odizolowana od środowiska degeneratów i alkoholików.
Kolejne miejsca miały uczynić z nią lepszego człowieka, bo takim w tych pierwszych się nie stała.
Zaliczała placówki, terapie, ucieczki, wpadki, uczestniczyła w programach, warsztatach, działaniach resocjalizacyjnych. Wszystko działo się DLA JEJ DOBRA.
Gdy stała się dorosła i pozwolono jej żyć na własną rękę, dostała lokal socjalny.
Było różnie. Trochę alkoholu, trochę narkotyków. Nic mocnego, ale jednak. Czasem była zabawa, czasem praca. Ciągle dopadały ją rodzinne problemy. A to babcia, a to siostra… zawsze coś komuś się złego działo. Regulowała sobie nastrój i popijała, popalała…
Żyła jak nauczyła się żyć. Do tego była bardzo młoda i podobało się jej takie życie. Impreza, impreza… Oddech…
Uzależniła się. Zaczęły się ciągi. Dzień po dniu… dzień za dniem… ciężko przestać.
Potem poznała „mężczyznę swojego życia”. Nie chciała, żeby było byle jak, więc uregulowała to. Wyszła za mąż i zaszła z nim w ciążę.
Urodziła córkę. Nosiła ją pod sercem przez dziewięć miesięcy odmawiając sobie wszystkich przyjemności, które wcześniej nadawały sens jej życiu, a może tylko przynosiły ulgę?
Dziecko urodziło się zdrowe. 10 punktów w skali Apgar.
W ciąży nie piła, nie brała… a potem, gdy już zobaczyła swoje dziecko to nie miała sumienia… Przecież sama wiedziała doskonale jak to jest być dzieckiem alkoholiczki, która nic nie robi ze swoim piciem.
Mąż nie pasował do jej wizji starania się o lepszą rodzinę. Był taki sam jak wszyscy dorośli, których znała z dzieciństwa.
Bił, obrażał, zamykał, ograniczał kontakty ze światem, kontrolował telefon, zabierał kasę. Proponował rzeczy, o których trudno nawet napisać, choć pisanie jest łatwiejsze, niż wypowiadanie słów.
Krzywidził.
Bardzo.
Tak opowiada A.
Ja jej wierzę.
Wierzę każdej osobie, która mówi, że doświadczyła przemocy.
Owszem, zdarza się, że mówienie o przemocy jest narzędziem do walki przeciwko komuś (byłemu mężowi, byłej żonie, rodzicom, rodzeństwu…), ale nigdy nie wolno zapominać, że jednak przemoc mogła się wydarzyć i wydarzyła się.
Wierzę A.
Wierzy jej wielu ludzi. Specjalistów.
Są też tacy, którzy nie wierzą.
A. opowiada, że mąż znęcał się nad nią tak długo, aż pewnego dnia ona postanowiła to przerwać.
Ten dzień nastąpił dawno temu, kiedy po raz pierwszy zadzwoniła po policję i nie dostała pomocy.
Ten dzień nastąpił również wtedy, gdy poszła do ośrodka pomocy społecznej i usłyszała: „niech pani nie przesadza, mężczyźni mają gorsze dni, z mężem trzeba się jakoś dogadać, pewnie się zmieni i wszystko będzie dobrze”.
Ten dzień był również wtedy, gdy uciekła do schroniska dla ofiar przemocy… w samej kurtce i staniku, bo mąż schował jej rzeczy tak, by nie mogła wyjść z domu.
Ten dzień jest także dziś.
Pewnego dnia A. uciekając od męża, chroniąc się w miejscach, które nie zawsze dają tylko oparcie i często na wejściu oferują regulamin i zasady, napiła się. Nie powinna. Miała kryzys. Chciała poczuć ulgę. Znała tylko takich ludzi, którzy piją. Poza tym nikt inny nie okazał jej wsparcia…
Takim matkom jak A. łatwo jest zabrać dziecko. Mają taką paskudną historię!
Kto za tę historię odpowiada?
Teraz A. jest z nami. Przebywa w mieszkaniach treningowych. Poznaję ją i coraz więcej wiem na jej temat. Chcę walczyć razem z nią i czuję, że bez względu na ostateczny rezultat, ta walka ma sens.
Chcę sprawdzić (nie pierwszy raz) jak działają służby w sytuacji przemocy domowej. Ile zgłoszeń przyjmują, ile bagatelizują. Chcę sprawdzić, co pracownicy ośrodka pomocy społecznej są w stanie powiedzieć kobiecie szukającej wsparcia i czy rzetelnie przeprowadzają procedurę Niebieskiej Karty.
Patrzę na A. Rozmawiam z nią. Skończyła terapię uzależnień. Dzielnie na niej pracowała, choć było jej trudno, choć przez cały ten czas nie było przy niej jej dziecka.
Patrzę na A. Widzę dziewczynkę i kobietę. Skrzywdzone, poszukujące ciepła i zrozumienia. Poszukujące sprawiedliwości.
Moje doświadczenie w pracy z młodzieżą pokazuje, że nie zawsze mam rację. Nie zawsze moje pragnienie pomocy człowiekowi odpowiada jego gotowości do przyjmowania pomocy.
Patrzę na A.
Widzę gotowość.
Widzę osobę doświadczającą przemocy.
Widzę matkę.
Dziś pisałam opinię na jej temat. Trzeba poinformować sąd o tym, co jej się udało zrobić w ostatnim czasie
A. zgodziła się na opisanie tej historii, a je chcę ją opisać i pokazać ciąg dalszy. Chcę spojrzeć na sprawę A. jej oczami i zobaczyć jak działa system pomocy rodzinie i wspierania ofiar przemocy. Jak w Polsce pomagamy ludziom w kryzysie. Jak rozmawiamy i wspieramy matki bez dzieci i dzieci pozbawione dzieciństwa.
A. ma w sobie siłę i dojrzałość matki.