Gdy w 2011 roku uruchamiałam Fundację po DRUGIE nie miałam pojęcia ani o tym kim naprawdę są byłe wychowanki i wychowankowie placówek, ani o tym jak działa system, przede wszystkim nie wiedziałam też o tym jak się prowadzi organizację pozarządową. Byłam wtedy po prostu dziennikarką zajmującą się problematyką społeczną, którą poruszyły historie dziewcząt z poprawczaka i która postanowiła zrobić coś więcej niż reportaż.

Kierowałam się magicznym myśleniem, że wraz z zarejestrowaniem fundacji uruchomię pomoc dla potrzebujących młodych ludzi. Wydawało mi się, że gdy napiszę na facebooku: „kochani założyłam fundację, trzeba pomóc”, to moi znajomi i ich znajomi zaczną dokonywać wpłat na wskazany przeze mnie rachunek.

Bardzo naiwne, prawda?

Dziś jestem przekonana, że gdyby nie ta moja naiwność, nie bylibyśmy w tym miejscu. Choć może naiwność nie jest najlepszym określeniem? Może to jednak upór i wiara, że nie ma rzeczy niemożliwych?

Kiedy powstała Fundacja po DRUGIE i dopięliśmy wszystkich niezbędnych formalności, wybrałam się na  spotkanie do Biura Projektów i Pomocy Społecznej, które w Warszawie odpowiada za ten kawałek rzeczywistości, którym postanowiłam się zajmować. Spotkałam się tam z zastępczynią dyrektora. Przedstawiłam jej mój plan działania wierząc, że jest genialny i od razu spotka się z pozytywną reakcją, co więcej miasto zechce go sfinansować. Wydawało mi się wówczas zupełnie oczywiste, że skoro istnieją pewne potrzeby społeczne, rolą służb i urzędników jest na nie odpowiedzieć i skierować właściwą ofertę tam, gdzie jej brakuje.

Przemiła kobieta, która przyjmowała mnie w skromnym, malutki gabinecie patrzyła na mnie jak na UFO.

– Pani dyrektor – opowiadałam – młodzież, która opuszcza placówki resocjalizacyjne często musi wracać do swoich środowisk, a są to zwykle rodziny patologiczne i miejsca, w których dokonywała się jej demoralizacja. System nie ma żadnej oferty dla tej grupy. Trzeba im zapewnić dach nad głową, bezpieczne warunki, pomoc w usamodzielnieniu. Dlatego tu napisałam pani nasz program działania.

I wręczyłam jej dokument liczący nie więcej niż półtorej strony, bo praca dziennikarki nauczyła mnie, że im mniej słów, tym większa szansa, że to co napiszę zostanie przeczytane.

– Musimy uruchomić hostel dla młodzieży i Fundacja po DRUGIE, którą właśnie założyłam taki hostel poprowadzi. Potrzebny jest nam lokal i środki finansowe.

Pani dyrektor uprzejmie wysłuchała co mam do powiedzenia. Zgodziła się, że niezbędne są rozwiązania. Mówiła, że również dostrzega lukę w systemie, ale jednocześnie uświadomiła mi, że droga do wielkich przedsięwzięć składa się z małych kroków.

– Może najpierw niech pani złoży wniosek o mały grant – zaproponowała.

Okazało się, że środki jakie można uzyskać w pierwszym kroku to maksymalnie dziesięć tysięcy złotych i żeby je otrzymać trzeba wypełnić kilkustronicowy formularz zawierający szczegółowy opis projektu, jego cele, sposób realizacji, rezultaty, budżet.

– Koszmar! Jaka biurokracja! Tyle zachodu o głupie dziesięć tysięcy! – myślałam wówczas nieco rozczarowana spotkaniem, bo potrzebowałam znacznie więcej, by zrealizować mój plan.

Pani dyrektor wyjaśniła mi, że mogę zwrócić się do urzędników po pomoc i dopytać o szczegóły związane z napisaniem wniosku i choć nie takie było moje pierwotne zamierzenie, skorzystałam z jej rad. Napisałam projekt. Dzięki niemu powstała nasza pierwsza publikacja „Co mnie czeka gdy stąd wyjdę”, w której dziewczęta z Zakładu Poprawczego w Falenicy opisały swoje historie.

Ta książka i ten mały grant były niezwykłym doświadczeniem.  Rozpoznałam grunt. Nauczyłam się rozliczać działania organizacji, opisywać faktury i w odpowiedzialny sposób tworzyć dokumentację. Przekonałam się, że prowadzenie fundacji to praca na cały etat. Odkryłam, że żeby dojść do wymarzonego celu trzeba najpierw zdobyć parę mniejszych szczytów.

Nasza książka pozwoliła nam nagłośnić problem. Stała się początkiem naszej rozmowy o młodzieży z placówek, o dziewczętach z poprawczaka, o ich rodzinach, doświadczeniach, trudnościach i o konieczności pomagania.

Przez ostatnich siedem lat dokonywałam coraz to nowych odkryć. Przekonywałam się, że budowanie systemu wsparcia dla grupy, z którą pracujemy to niełatwa droga, pełna wybojów i rozczarowań. Nie tylko wynikających z trudności natury formalnej (projektów, pozyskiwania sponsorów), ale również samej młodzieży – jej stylu życia i dokonywanych przez nią wyborów. Dowiedziałam się, że sama gotowość do niesienia pomocy nie jest gwarancją skuteczności. Poznałam smak porażki, która wieńczy czasem kilkumiesięczny proces pracy z młodym człowiekiem. Przepłakałam niejeden wieczór.

Przez te wszystkie lata Fundacja po DRUGIE konsekwentnie buduje sieć pomocy. Udało się otworzyć kilka mieszkań treningowych dla młodzieży w kryzysie bezdomności. Młodzież może również korzystać z zakwaterowania w hotelu pracowniczym, które chroni przed koniecznością przebywania w noclegowni czy schronisku. Nasi podopieczni otrzymują wsparcie specjalistów – pedagogów, psychologów, terapeuty uzależnień, doradcy zawodowego, prawnika. Niebawem zbudujemy pierwszy w Polsce dom dla nieletnich i usamodzielniających się matek z placówek resocjalizacyjnych i ich dzieci.

Brakuje nam jeszcze hostelu, o którym marzyłam na początku, ale przecież nie jest to niemożliwe…

Pani dyrektor, która pomogła mi zrobić pierwszy krok powiedziała mi po latach:

– Wiesz Agnieszko, przychodziło do mnie wiele osób, które zakładały fundacje, stowarzyszenia i chciały działać. Przedstawiały mi swoje wizje, plany… Zwykle były one  bardzo ambitne. Wszystkim polecałam napisanie wniosku o mały grant. Na początek. Wycofywali się i nigdy już o nich nie słyszałam.